Katalogowanie, głupcze!
Zbierać może każdy! No, prawie. Katalogować, tylko mistrzowie cierpliwości, a nie tam jakieś myszki agresorki… Dzisiaj będzie o tym, dlaczego warto i jak do tego się zabrać, by nie popaść w jesienną melancholię…
Człowiek, jak się nie wymądrzy, to się czuje chory. W mojej książce nawołuję, jak nie przymierzając z jakiejś ambony, by uważać z tym kolekcjonowaniem, bo ani się nie obejrzysz, a już jesteś obstawiony jak laufer na szachownicy przez piony przeciwnika i pozostanie Ci tylko poddać partię… Gadu, gadu, a wazony i inne skorupy obsiadają regały i parapety. Gnieżdżą się wszędzie, a niektóre to nawet z pudeł się już nie wychylają, bo nie ma co liczyć na miejsce…ani centymetra, koniec finito.
Nadchodzi jednak moment, że musisz wyjechać z domu i leciutkie ciarki zaczynają Ci pląsać po plecach. -A jak się ktoś włamie na nasz kwadrat i te nasze skarby wyniesie?- myślisz całkiem trzeźwo. Ups, trzeba by to może ubezpieczyć? To jest myśl. Człowiek będzie spokojniejszy i w ogóle… i tu zaczynają się schody — nawet jeśli mieszkasz w maleńkiej jednopoziomowej kawalerce — żeby bowiem ubezpieczyć kolekcję trzeba mieć WYKAZ obiektów.
Ho, ho co za problem myśli sobie kolekcjoner – siadam, kartka jest (ha! nawet co niektórzy potrafią excela obsłużyć 😉 ) i jedziemy… I ?? Stop. Zanim zaczniesz opisywać i tworzyć cokolwiek zastanówmy się, co stanowi o wartości naszej kolekcji i jakie informacje musi zawierać lista katalogowa. No, to po kolei: co tak naprawdę wpływa na wycenę dizajnu.
Oczywiście dobrze znać autora, datę powstania projektu i datę produkcji naszego obiektu (czasem da się to ustalić), potem rozmiar, technologię wykonania i w końcu typ wykończenia, dekoracji lub inne specyficzne wartości, które odróżniają nasz przedmiot od innych „prawie takich samych”. Nieźle też znać rynkową (choćby przybliżoną) cenę naszego rarytasu i nie ma ona najczęściej nic wspólnego z tą, za jaką udało nam się nasze cenne trofeum upolować. Warto spisać źródło, które tę cenę podało i kiedy to miało miejsce. No, to mamy komplet! Nie tak szybko – jeszcze stan zachowania, czyli czy całe i idealne, czy „leciutko, nieznacznie utrącony dzióbek” od przysłowiowego dzbanka. Do tego podajemy literaturę, która nam potwierdza, że to rarytas — nie uwierzycie, ale niedawno zaprzyjaźniona pani z ubezpieczalni zajmująca się moimi sprawami powiedziała mi, że ubezpieczała piękną kolekcję pater ceramicznych i ktoś powołał się na moje wpisy na FB i blogu jako uwiarygodniające wartość obiektu – I co? … że internet, że to źródło jest lajtowe i bez wartości? Ha! A ja Wam mówię, że nie medium warte ale jakość treści. Na papierze też czasami czytam bzdury, bo jak wiadomo… papier wszystko wytrzyma, nie tylko serwer ;))
Ale, ale wracajmy do naszego wykazu. Warto jeszcze wrzucić fotografie i możemy siadać do negocjacji stawek ubezpieczenia. Myślicie, że to przesada i wystarczy prosta lista: dzbanek, czerwony, 34 cm, Horbowy, lata 70- te?
No, to ja Wam mówię, że nie. Sama niedawno musiałam ratować od zemdlenia pewną wcale nie początkującą kolekcjonerkę, gdy jej opis został podważony, a stłukł się Bałtyk, a nie jakiś tam talerz szklany, błękitny o średnicy….
I na koniec dobra rada starej kolekcjonerki co to nie jeden ołówek połamała: żeby nie traktować tego zadania jak dopust Boży trzeba z tego zrobić sobie zabawę – nawet wspólną rodzinną – jeden mierzy, drugi opisuje ( no, tu dopiero wychodzą kwiatki, jak się okazuje, co kto widzi albo jeszcze lepiej czego nie widzi..) trzeci szuka wyszczerbień, ot taka zabawa w detektywów. A i jeszcze można wybrać się do biblioteki i poczuć się jak Indiana Jones przed wyprawą szukając informacji o tym naszym wazonie – jak chcecie, to możecie iść z własnym laptopem, ale uwierzcie mi, milej siedzi się w pięknej czytelni na Koszykowej (czy najładniejszej czytelni w dowolnym innym mieście) gdzie pachnie jak… w bibliotece , a pani patrzy surowo i dba o ciszę ( nigdzie takiej już nie ma- nawet w Pendolino za grube setki złotych.).
Ja to uwielbiam. Ten klimat! Jakby czas się zatrzymał i ja mam go tylko dla siebie i żadne fejsbuki ani inne programatory od pralki czy piekarnika nie wołają. Mój czas na odkrywanie ciekawych i interesujących mnie tajemnic związanych z moim ulubionym znaleziskiem z ostatniej wyprawy w wirtualną sieć staroci. Bo kupować to ja lubię z zaufanych miejsc w sieci, ale czytać to lubię w bibliotece…no, mówię Wam ludzie, to są… różni i tego się trzymajmy.
Zdjęcia: Max Zieliński
-
Aldona Wiśniewska